————
Urodził się 250 lat temu i choć żył zaledwie 57, zostawił po sobie ogromną spuściznę muzyczną, której wartość dla świata trudno przecenić; pośród niej jest dla operomanów ta najważniejsza – to opera Fidelio (jedyna opera jaką skomponował Beethoven). O bogactwie i wartości jego dzieł napisano tomy, one same stały się podstawą repertuarową szanowanych, najwybitniejszych scen filharmonicznych świata. Jakże wyjątkowo i trafnie napisał o kompozytorze w swej mowie pożegnalnej poeta Fanz Grillparzer:
Jak Behamot wzburza morza, tak przelatywał on granice swej sztuki. Od gruchania gołębia do huczenia grzmotu, od delikatnego tkania upartych elementów sztuki aż do straszliwego punktu, w którym to, co ukształtowane przechodzi w samowolę bez reguł ścierających się sił przyrody, on wszystko pomierzył. Kolce życia raniły go głęboko i jak rozbitek z okrętu, który czepia się brzegu, tak on uciekał w twoje ramiona, o ty wspaniała siostro Dobra i Prawdy, pocieszycielko cierpień, pochodząca z niebios Sztuko. Trzymał się ciebie mocno i nawet gdy furtka była zamknięta, przez którą ku niemu podeszłaś i mówiłaś do niego, gdy przez swoje głuche ucho stał ślepy na twoje rysy, to ciągle jeszcze twój obraz nosił w sercu. Był Artystą, a wszystkim czym był, był przez Sztukę.
Łódzcy operomani (Ci bardziej dojrzali) doskonale pamiętają wielkie wydarzenie artystyczne jakim w naszym Teatrze – 19 czerwca 1982 roku – była premiera opery Fidelio!
W monumentalnej choć ascetycznej inscenizacji Wolfganga Weita i pod kierownictwem muzycznym Tadeusza Kozłowskiego wspaniałe i niezapomniane kreacje stworzyli m.in.: Teresa May-Czyżowska, Janusz Zipser, Zdzisław Krzywicki i Władysław Malczewski.
Takich spektakli się nie zapomina, a Rok Beethovenowski jest przecież najlepszą okazją, by do nich wrócić, no i chyba jednak … wzruszyć się nieco…