Nie ma co ukrywać i wszyscy dobrze o tym wiemy, że bez niej nasz muzyczny świat byłby o wiele bardziej uboższy i smutniejszy, a artyści (także ci operowi!) straciliby możliwość sprawdzenia swych talentów w podkasanej muzie. A ta wbrew pozorom nie jest ani łatwiejsza, ani skromniejsza w trudności i wokalne, i aktorsko.
Narodziła się we Francji za panowania Napoleona III, a jej początek – to widowisko muzyczne z 1848 roku Quichotte net Sancho Panca autorstwa Florimonda Herve’go. Za współtwórcę klasycznej operetki francuskiej uważa się Jacquesa Offenbacha; zadebiutował 5 lipca 1855 roku sztuką Dwaj ślepcy – w teatrzyku Bonbonnière, nazwanym później Les Bouffes Parisiens. Wkrótce pojawiły się jego największe przeboje operetkowe, uwielbiane do dziś: Orfeusz w piekle (1858), Piękna Helena (1864), Życie paryskie (1866) i Wielka księżna Gérolstein (1867) – uznawane przez muzyczny świat za arcydzieła muzyki operetkowej.
Nie długo trzeba było czekać, by operetka rozgościła się na światowych scenach i zdobyła ogromne rzesze sympatyków, a następni jej znakomici twórcy, jak m.in.: Johann Strauss, Franz von Suppé, Karl Millöcker, Franz Lehár czy Emmerich Kálmán, co i rusz „dorzucali” łaknącej rozrywki publiczności przebojów muzycznych, nuconych przez kolejne pokolenia wielbicieli młodszej siostry opery.
I tak jest dziś – teatry operowe nie stronią od operetki, publiczność jest zachwycona, o czym można się przekonać choćby na naszych spektaklach Barona cygańskiego, Nocy w Wenecji czy Zemsty nietoperza.
Czy więc dyskusja o wyższości opery nad operetką (lub odwrotnie) jest uzasadniona?… Chyba nie, bo współżyje im się – ku uciesze publiczności – całkiem dobrze!
Teresa May-Czyżowska (Saffi), Jolanta Bibel (Czipra), Baron cygański 1975, fot. Chwalisław Zieliński