Polski

CZY WIECIE, ŻE… Co z tą współczesnością?

————

Niejeden z dyrektorów teatrów operowych z pewnością zadaje sobie pytanie czy opera współczesna, jako gatunek muzyczny – a nie tzw. opera tradycyjna w realizacjach „uwspółcześniających”- jest w stanie nie tylko zainteresować ale i zachwycić dzisiejszego widza i słuchacza… Śledząc repertuary teatrów operowych można by sądzić, że chyba nie do końca są o tym przekonani. W Łodzi – patrząc na historię Teatru Wielkiego – chyba jednak nie było aż tak źle.
Tu współczesna opera miała się całkiem dobrze i to ku satysfakcji i radości widzów. Bo jak inaczej interpretować wielki sukces choćby Echnatona Philipa Glassa (2000), Mężczyzny, który pomylił żonę z kapeluszem Michaela Nymana (2002) czy Kandyda Leonarda Bernsteina (2005).
Sukcesy na łódzkiej scenie święciły nie tylko kompozycje zagranicznych twórców; do dziś wspomina się z wielką sympatią znakomite prapremiery oper Romualda Twardowskiego: Tragedyja albo rzecz o Janie i Herodzie (1969), Lord Jim (1976), Maria Stuart (1981). Jakość tych realizacji gwarantowały takie nazwiska jak Zygmunt Latoszewski, Antoni Wicherek, Maria Fołtyn, Roman Sykała, Marian Stańczak, Marian Kołodziej i oczywiście grono znakomitych wykonawców. To przecież efekt końcowy ich pracy trafia pod ocenę publiczności i krytyków.

Nie inaczej było z pamiętnymi – ze względu na muzykę, formę i treść – spektaklami oper Krzysztofa Pendereckiego Diabły z Loudun (1990) i Ubu Rex (1993), na których widownia wypełniona była po brzegi, a recenzenci nie szczędzili komplementów. Podobnie rzecz się miała z Białowłosą (1971) Henryka Czyża i Kynologiem w rozterce (1989), Sonatą Belzebuba Edwarda Bogusławskiego (1984) czy Odprawą posłów greckich Witolda Rudzińskiego (1983) czy zwycięzcą konkursu operowego – Człowiekiem z Manufaktury Rafała Janiaka (2019).

Niewątpliwym i znaczącym plusem tych losów opery współczesnej w Łodzi jest fakt, że duża ich część to dzieła kompozytorów polskich, którzy gdzie (przynajmniej na starcie) jak nie na polskich scenach powinni mieć szanse prezentacji swoich kompozycji. A dla publiczności – to dodatkowa atrakcja: na afiszu odnaleźć między na przykład Verdim a Puccinim – Pendereckiego, między Donizettim a Rossinim – Twardowskiego i Czyża oraz innych, którzy już „podjęli się” opery bądź dopiero mają taki zamiar.
Starzy mistrzowie i tak zawsze pozostaną młodymi – bez względu na liczne próby ich uwspółcześniania (z różnym efektem!), a młodzi niechaj mają szansę mistrzami zostać.
Zdecyduje i tak – publiczność, byle miała taką szansę…

 

Ubu Rex, TWŁ 1993
fot. Chwalisław Zieliński