Polski

CZY WIECIE, ŻE… Zegarowy impresjonizm w operze…


Słynny kompozytor francuski znany z jeszcze bardziej słynnego Bolera – Maurice Ravel, aż cztery lata musiał czekać zanim jego operowe dzieło Godzina hiszpańska trafiło na scenę – głównie z powodu trudności, jakich partytura przysparzała orkiestrze i śpiewakom. Udało się dopiero 19 maja 1911 w Operze Komicznej w Paryżu; publiczność i krytyka były mocno zaskoczone, co nie zmienia faktu, że uznano Godzinę za dzieło ambitne i interesujące. Skąd zaskoczenie? …
Ravel z urodzenia był Baskiem z Pirenejów i to tłumaczy jego zamiłowanie do tematów hiszpańskich; ponadto był namiętnym kolekcjonerem zegarów. Lektura komedii Michaela Maurice Legranda Godzina hiszpańska (wydanej pod pseudonimem Franc Nohain), gdzie zegary mają wielkie znaczenie dla akcji, wciągnęła go na tyle, że zapragnął na tym tle skomponować operę. Wykorzystał wiele form hiszpańskiej muzyki tanecznej, a dla śpiewaków przeznaczył szybkie parlando, które miało brzmienie bliższe recytacji niż śpiewowi. Kulminacyjny punkt sztuki instrumentalizacji tworzy scena rozgrywająca się w sklepie zegarmistrzowskim; kompozytor odtworzył tu powtarzane po wielokroć tykanie, dzwonienie i bicie najprzeróżniejszych zegarów rozpętując istną orgię niezwykłych dźwięków i ich łączeń, a przy okazji rozwijając muzyczny impresjonizm i ożywiając go.
Londyńska premiera Godziny hiszpańskiej – w osiem lat po paryskiej – przyniosła kompozytorowi wielkie uznanie i sławę, a samemu dziełu otworzyła drogę na wielkie sceny operowe całego świata.
Nam z zegarowych akcentów operowych – przynajmniej jak dotąd – pozostaje Moniuszkowska aria z kurantem ze Strasznego dworu… Ważne, że też piękna!

zdjęcie: źródło wikipedia